Maciej Kumorek – Jeden z założycieli naszej GPR, sekcji z psami. Jego pasją są psy, pracuje z nimi od trzydziestu lat i nie wyobraża sobie innej pracy. Jest wszechstronnym szkoleniowcem psów. Sam jest przewodnikiem psa patrolowo-tropiącego i zwłokowego, oraz psa do wykrywania materiałów wybuchowych, a także materiałów łatwopalnych, z którym miał trzy sukcesy. Maciej dzieli życie z dwoma belgami, dwoma owczarkami niemieckimi, owczarekiem azjatyckim i pinczerem.
Skąd pomysł na straż?
Pomysł na straż zawsze był, ja zawsze byłem w mundurach, a z psami…dla mnie psy zawsze były przy nodze, zawsze z nimi pracowałem. Może wyszło to z tego powodu, że pochodzę z okolic Nowego Sącza i miałem kontakt z ludźmi, którzy tworzyli małopolską grupę poszukiwawczą z psami. Później tutaj się przeprowadziłem (do Kęt) i jakoś tak wyszło.
Czy dużo było wtedy zaginięć?
Pewno dużo było. My wyrośliśmy jako Kęty po akcji w Chorzowie, wtedy zaczęli się z nami jakoś liczyć, to wtedy było mnóstwo akcji, wtedy nas dysponowali, ja tam żyłem na plecaku non stop.
Jakie były początki w tworzeniu sekcji psów ratowniczych w Kętach?
Trudno było się przebić wśród ludzi, którzy się tutaj liczyli, którzy byliby przychylni i mogli zapewnić aby ta grupa mogła się rozwijać pomalutku. Zaczynało się od zera i nie było nawet środków na paliwo, żeby auto wyjechało gdzieś na ćwiczenia. Musieliśmy udowodnić przez systematykę i konsekwencje, że cały czas pracujemy i chcemy to robić. Nie było nam łatwo. Pierwsze to chyba dostaliśmy jakieś plecaki, buty, potem dwa kombinezony, co to wtedy było…
No a jak to się zaczęło z tą grupą w Kętach?
Maciej Cienkosz chodził do mnie na szkolenie z goldenką, tak jakoś rozmowa wyszła i pamiętam, że to ja go do tego zachęciłem, wtedy miałem już swojego psa, który potrafił coś pokazać. No i tak dwa psy coś tutaj zapoczątkowały. Potem przywieźliśmy pieska Maxa dla Wieśka, nestępnie doszedł Zbyszek ze swoim psem. No a dla Wieśka, psa przywieźliśmy w klatce na gołębie, taki to był mały border.
Do sekcji psów ratowniczych należała moja suka Bora, Maćka Cienkosza glodenka Czuka, był Max Wieśka, Zbyszek z colie i Gośka z goldenem, i Bartek potem doszedł ze swoim labladorem Neronem i okazało się, że to też był strzał w dziesiątkę. Moja Bora zdawała egzaminy i brała udział w akcjach, Czuka i Max również.
Możesz coś powiedzieć o Twojej relacji z psem, jak Ci się pracowało?
Bardzo dobrze, ale jak potem miałem porównanie z moim belgiem to z nim zdecydowanie liga wyżej. Ale na te czasy, w których zaczynaliśmy to Bora była wystarczająca, żeby wspólnie się czegoś nauczyć, to był zwykły owczarek eksterierowy. Te linie psów były wtedy troszkę inne, to było z dwadzieścia lat temu, nie były tak zdewastowane. Na tym psie się człowiek uczył później było tylko lepiej.
Pies przebywał normalnie w kojcu. Szanuję sobie ludzi dużo starszych, którzy mają bogate doświadczenie kynologiczne, którzy preferują mocne psy, twardy styl. Teraz to trzeba uważać co się robi, z kim się robi i można to robić tylko z odpowiednimi rasami psów.
Mocne, słabe strony Twojego psa?
Nie był za mocny, nie był dobrym aporterem, posłuszeństwo miał bardzo dobre, nie był wytrwały chociaż brał udział w trudnych akcjach. W skali od 1-10 dałbym mu 6.
Słabe strony to, wystąpił problem z Czuką jak się pocięła na jednej z zawalonej hali w Chorzowie i od tej pory nie weszła mi na gruzy, tak się zraziła. Na tej akcji to była stara elita, my to takie harty byliśmy, mieliśmy telefon cały czas przy uchu, gotowi do akcji.
Co możesz powiedzieć na temat treningów ratowniczych jak wcześniej wyglądały?
Jakbym wziął teraz te wszystkie obecne psy i postawił te przeszkody, na których ćwiczyliśmy to nie wiem czy psy by je zrobiły. Myśmy mieli przeszkody cztery metry wysokie, drabinę do wychodzenia zwykłą metalową, podwójne szczeble, prawie pion do góry, no, było hardcorowo. Forma nagradzania była przez aport, przez zabawę, szarpanie, żadnego jedzenia, tak z Krzyśkiem trenowaliśmy. Trenowaliśmy dwa razy w tygodniu. Trening był różny czasami pies wchodził w sektor na zmęczeniu, szło się z sześć kilometrów do sektora. Brakowało nam gruzów, potem gdzieś ten Kozubnik nam się pojawił i tam często trenowaliśmy – wymagające, zróżnicowane środowisko. Jeździliśmy do Szymańskiego. Rozkręcaliśmy te nasze psy, bo w większości były z przypadku, potem dopiero były selekcjonowane.
Rozwijając temat egzaminów jak wtedy wyglądały, możesz coś powiedzieć?
Tak, mój pies miał teren i gruzy. No, kiedyś to było w regulaminie, że pies może podejść raz lub dwa razy do egzaminu „jedynki”, jeżeli nie zdawał trzeci raz komisja się zbierała i decydowała czy pies zdaje ponownie czy zostaje wycofany. Nie było tak, że piesek podchodził cztery, pięć razy do egzaminu.
Egzamin teren był drugorzędny. Priorytet to były gruzy, wyjeżdżaliśmy do Żagania, najpierw był egzamin gruzowiskowy, a teren był po prostu przy okazji, nie było, że wielka sprawa mamy to. Przyjeżdżały grupy w tym samym dniu i zostawały na tydzień czasu. Było losowanie kto zdaje pierwszy, kto ostatni i wszyscy zostawali do końca sesji i się integrowali. Później było tak, że teren zdawało się w różnych miejscach w Warszawie, Sączu, Poznaniu, najdalej jeździliśmy do Gdańska. Mój najkrótszy egzamin teren trwał 6 minut. To trzeba mieć też łut szczęścia, fajną pogodę. Wtedy na sektor składały się cztery hektary terenu, dwóch ukrytych pozorantów, pół godziny czasu i pięć minut przerwy. Uważam, że teren powinien być zdawany w różnych miejscach, pamiętam, że jak zdawałem w Nowym Sączu to chłop z Wrocławia zgubił się na podejściu do sektora, gdzieś poszedł i przepadł i trzeba go było szukać. Egzaminy były jedynka i dwójka. Jedynka gruzowiskowy to było czterech pozorantów był określony sektor ze strefami dostępnymi i niedostępnymi dla przewodnika. Egzamin dwójka, to było sześciu pozorantów dwa sektory i w tym była też strefa niedostępna dla psa i dla przewodnika. I taki zdany egzamin kwalifikował do wyjazdu za granicę.
Musiałem też zdawać relację w komendzie wojewódzkiej jaki jest poziom wyszkolenia naszych psów. W niektórych przypadkach trzeba było podjąć decyzję czy ten pies dalej ma się szkolić czy też nie. W służbach państwowych to nie jest problem bo psa można wymienić, ale w grupach ochotniczych psy są prywatne i tu pojawia się problem.
Czy możesz coś powiedzieć na temat grup ratowniczych tych początkowych a obecnych teraz?
Teraz to znam tylko z opowiadań i z mediów te grupeczki, no a wcześniej było wszystko poukładane, przemyślane, wyselekcjonowane, to mieli być specjaliści. Grupa specjalistyczna, żeby dostać się do grupy to musiał być ktoś. Początek grup poszukiwawczo – ratowniczych to był Gdańsk potem był Sącz.
Co to znaczy ktoś?
No ktoś kto już mniej więcej coś wiedział, coś sobą reprezentował, nie był z przypadku.
Uważam, że powinna być większa selekcja jeżeli chodzi o grupy, strasznie dużo jest tych grup, grupeczek. To się robi za bardzo popularne. Ktoś sobie pieseczka kupi, przyjdzie do straży i straż go przyjmie. Nie powinno to tak wyglądać.
A jak wg. Ciebie powinna wyglądać taka rekrutacja?
Pierwsze ktoś jeździ z nami na treningi bez psa, poznajemy go jeśli jest psiarz to psa się mu dobiera nie takiego jakiego chce, tylko jaki do niego pasuje, do jego charakteru. Przede wszystkim to dwa lata treningów i mocnych treningów. Ja bym to poprowadził zupełnie inaczej ale mnie by tam nie lubili. Nie takie założenie było tych grup. Raz to myśmy przyjechali do Sącza na zaproszenie w nowych kombinezonach, mieliśmy swoje naszywki inni mieli koszarówki jeszcze, ale też już z naszywkami grupa poszukiwawcza. To na miejscu w Sączu, wszystkie naszywki nam ściągnęli, jaką my grupą jesteśmy. Nie ma grupy, na grupę to trzeba sobie zapracować. Grupa to jest tu w Sączu. I to było takie oderwanie się od rzeczywistości.
Co myślisz na temat kobiet w takich grupach, bo widzę i nie tylko ja, że tych kobiet jest dosyć sporo.
No, zróbmy poligon, siedemdziesiąt dwie godziny działań i odpadną też mężczyźni. Zresztą myśmy mieli też takie działania i poodpadali mężczyźni, ale kobiety też poodpadały. Rozkładamy tunele do środka wkładamy wnętrzności, kilka dni się rozkładają w tych tunelach i zadaniem jest przejście przez taki tunel zarówno psa jak i przewodnika. Szliśmy też w nocy z psami, z plecakami, ze sprzętem, to był wyścig w góry. Była taka kobieta z Wrocławia, taki babochłop, która rządziła tymi chłopami na lewo i prawo, ale podczas tej wędrówki nie wytrzymała. Jako grupa mieliśmy ją wspierać, ale wstrzymywała działania, bo nie dawała już rady. No i to było celowe zagranie, bo jako grupa mieliśmy się trzymać razem, a tu baba wstrzymuje nam działania i ludzie zaczęli się wkurzać, że muszą za nią zadania wykonywać.
Cechy które cenisz u ratownika, przewodnika z psem?
Systematyczność to jest raz, konsekwencja to dwa, współpraca i pasja. Musi to robić z pasją, bo jak nie będzie tego czuł, no to nie będzie robota, a my to jeszcze robimy za darmo i nikt nam za to nie płaci. Jak to powiedział Bierger, czy będzie nas dziesięciu czy piętnastu, każdy ma mieć swoje zdanie, ale na końcu ma być jedno wspólne i wtedy to jest grupa, jest jedność i wiemy, że działamy razem. Mamy jeden cel, a jak każdy będzie postępował wg swojego zdania to z tego nic nie będzie.
Dobra rada dla wszystkich przewodników psów grup ratowniczych?
Dobrze się zastanowić zanim się zacznie, a później dobrze się zastanowić po egzaminie.
To znaczy, co masz na myśli?
No w tym momencie żarty się skończyły. Tu już trzeba brać poważne rzeczy. Najgorsze co może być to zostawić kogoś z tyłu. Ktoś na nas gdzieś liczy, ufa nam, że jak my przyjedziemy to ten ktoś się odnajdzie i wszyscy wrócimy do domu. No niestety tak kolorowo nie jest.
Jak wyglądały te pierwsze akcje jak przyjeżdżaliście do zdarzenia?
Kiedyś miało się tylko mapę, kompas i sektory obierało się samemu na podstawie lasów, łąk, super jak było widno, jak był dzień. Jak była noc to już się komplikowało. Wtedy ustalaliśmy, że idziemy tak daleko dopóki widzimy lampy palące się z mercedesa, przesuwamy się w bok ale nie w głąb. Pozostałą część będziemy przeszukiwać rano. Nie pamiętam czy pracowaliśmy tu w Kętach z GPSami.
Jakaś akcja ratownicza, która najbardziej zapadła Ci w głowie?
Każda akcja w głowie zostaje. Z jednych takich akcji w Czechowicach-Dziedzicach szukaliśmy dziewczyny. Miała jechać na studia i od domu do dworca miała odległość z jeden kilometr. I zaginęła na tej drodze. Szukaliśmy koło jeziora Goczałkowickiego. Tam nam powiedzieli, że widziano ją z chłopakiem w altankach, policja tego nie ustaliła, no ale nie znaleźliśmy jej tam. Potem jakiś jasnowidz wskazał nam miejsce, że będzie leżała związana w lesie przy trzech brzozach, gdzie jedna będzie złamana. No i faktycznie pojechaliśmy do tego lasu i doszliśmy dokładnie do takich brzóz, mnie już się ciepło zrobiło, ale niestety nie znaleźliśmy jej tam. Dopiero po roku dowiedziałem się z policji, że została zabita przez faceta na przystanku, który przetransportował jej zwłoki i zakopał. Zdradził go jej telefon, który aktywowało przez przypadek jego dziecko i tak go namierzyli.
Ogólnie z pięćdziesiąt akcji było, w jednej pies dostał srebrny medal, a ja zegarek ze stacji ratowniczej w Bytomiu.
Ostatnia akcja w kopalni, szukaliśmy dwóch górników. Wiercili dziury i wpuszczali geofon i kamerę z mikrofonem. Akcja była na tyle trudna, że pies nie mógł zjechać w masce na dół. Beztlenowa atmosfera, gorąco. Przywieźliśmy z policji takie słoje z osmologii, w których znajdowała się jałowa wata. Na takie sączki pobieraliśmy zapach z odwiertów z wyrobiska i zamykaliśmy do słojów. Każdy słoik był ponumerowany z jakiej ściany pochodzi. Pies dostawał do nawęszenia słoje i na jednym pies mi się zatrzymał i oznaczył. To taka ciekawa historia była.
Kolejna, dziecko dwunastoletnie zaginęło, utopiło się. Przyjechał jako pierwszy ojciec i chyba do niego do końca nie dochodziło co się stało. Po pół godzinie poszukiwań przyjechała mam dziecka. Byli chyba po rozwodzie, bo jedno siedziało w jednym kącie, a drugie w drugim kącie. Znaleźliśmy zwłoki no i jak zobaczyli te zwłoki dziecka to pierwsze się kłócili ze sobą, a potem się ściskali, to mi tak utkwiło w pamięci.
Jak wg Ciebie powinien wyglądać post związany z akcją, odnalezieniem na FB ?
Nie ma FB, nie ma chwalenia się. Słowa Haloty: ratownictwo to jest skromność. Osobiście mnie to strasznie razi i takie wpisy „mamy to”, po co to wszystko.
No tak, ale wiesz że za takimi działaniami idą pieniądze?
Tak ale pieniądze powinny iść z innej strony.
Tak, to prawda.
Powiesz coś o starej kadrze ratowników, szkoleniowców?
Ta stara grupa, to była grupa, alarm, trening zawsze było się dyspozycyjnym. Nieraz też z Wieśkiem się pokłóciliśmy i każdy w inną stronę szedł…
/śmiejemy się…/
Wtedy też były naprawdę problemy żeby załatwić benzynę na wyjazd. Teraz adept dostaje na wejściu wszystko, ubranie, buty, wyposażenie. Po dwóch latach mieliśmy dwa kombinezony, trzy plecaki i dwie pary butów na gruzy.
Szkoleniowcy, których cenię to Krzysiek Szymański, Jasiek Lenart, Bogdan Wiśniewski, Maciej Halota i oczywiście Szwedzi Bierger.
Maćku, wielkie dzięki za możliwość rozmowy z Tobą i za te Wasze początki w Kętach, to wiele dla nas znaczy.
Dziękuję również 🙂